Ostatnio w tygodniku Polityka ukazał się artykuł „Gaża pisarza” Justyny Sobolewskiej i Aleksandry Żelazińskiej. Poruszono w nim kluczowe kwestie związane z sytuacją polskich twórców na rynku książki. Jednym z najciekawszych wątków w dyskusji wywołanej tekstem był wpływ przekładów z języków obcych na sprzedaż rodzimej literatury.
Tłumaczenia a rynek literacki
O niewielkich wynagrodzeniach polskich pisarzy mówi się od lat. Temat ten był poruszany między innymi przez Unię Literacką, która przeprowadziła anonimową ankietę dotyczącą zarobków i umów podpisywanych w latach 2017–21.
W tekście z Polityki zaskakuje różnica w traktowaniu polskich i zagranicznych autorów. Zagraniczny pisarz otrzyma od polskiego wydawcy 12 proc. ceny okładkowej, a twórca z Polski 12 proc. od ceny zbytu.
Cena okładkowa, choć na pierwszy rzut oka wyższa (np. 60 zł), jest często zawyżona ze względu na rabaty dla dystrybutorów i sieci księgarń. W efekcie rzeczywiste ceny w hurtowniach mogą wahać się od 40 zł do nawet 10 zł. Jak zauważają Sobolewska i Żelazińska, takie mechanizmy sprawiają, że polski autor traci już na starcie.
Nie ułatwia sytuacji fakt, że rodzima literatura cieszy się mniejszą popularnością niż przekłady. Średni nakład to 2–4 tys. egzemplarzy, a sprzedaż 1,5 tys. sztuk uznaje się za umiarkowany sukces. Opowiedział o tym Michał Michalski z Wydawnictwa ArtRage na przykładzie debiutanckiej i nagradzanej książki „Wniebogłos” Aleksandry Tarnowskiej, która potrzebowała przeszło roku, aby osiągnąć taki wynik.
Czytelnicy nadal preferują obcobrzmiące nazwiska na okładkach, co można częściowo wytłumaczyć historią polskiego rynku książki zdominowanego w latach 90. przez literaturę anglosaską. Problem pogłębia koncentracja wydawców na promocji rodzimych autorów bestsellerów, takich jak Remigiusz Mróz, Anita Głowińska czy Katarzyna Barlińska, co ogranicza szanse debiutantów na dotarcie do szerszego grona odbiorców.
Pisarz musi dorabiać
W artykule Sobolewskiej i Żelazińskiej podkreślono, że dla wielu polskich twórców pisarstwo nie jest wystarczającym źródłem dochodu. Mariusz Szczygieł, w swoim facebookowym wpisie, przytoczył własne doświadczenie:
Dziś po spotkaniu autorskim ktoś mnie spytał, o to, czy też się skarżę na zarobki. Otóż nie. Jestem jednym z najlepiej zarabiających autorów, ale… dorabiam. Jeżdżę w trasy jak jakiś rockowy zespół i zarabiam na spotkaniach autorskich. Do tego dorabiam w TVP.
Następnie dodał:
Dlaczego? Bo prezesuję fundacji, która ma niszowe ambitne wydawnictwo. I to jest dopiero hardcore! Więc żeby utrzymać ciągłość finansową i aby autorzy dostawali regularnie honoraria, ja od trzech lat nie pobieram swoich. Jestem nie tylko prezesem wolontariuszem, ale i pisarzem na wolontariacie. Bo nie tylko sytuacja większości pisarzy jest marna. Katastrofalna jest sytuacja kameralnych księgarń i małych wydawnictw. I nie zanosi się, żeby obecna władza wydobyła literaturę z wielkiej d.
Podsumował:
Literaturą rządzi w Polsce rynkowa patologia.
W komentarzach pod postem Szczygła pojawiły się głosy, że sytuacja większości autorów jest znacznie gorsza niż ta opisana w Polityce. Poruszono np. kwestię spotkań, za które twórcy często nie otrzymują wynagrodzeń.
Grosza daj pisarzowi
Praca za darmo to patologia wszechobecna w polskiej kulturze i cierpi na tym nie tylko literatura. Zwyczajowo tłumaczy się to brakiem środków, ale czy nie należałoby uregulować tej kwestii? Stowarzyszenia zrzeszające pisarzy mogłyby określić minimalne stawki za udział w spotkaniach autorskich. Dobrym krokiem w tym kierunku jest udostępnienie przez Unię Literacką wzorców umów, zawierających punkty dotyczące wynagrodzenia.
Warto również postulować, by dotacje na projekty kulturalne uwzględniały wynagrodzenia dla autorów. Eliminacja barterów czy pracy wolontariackiej w takich przypadkach powinna stać się priorytetem.
Tylko narzekanie?
Tekst „Gaża pisarza” Justyny Sobolewskiej i Aleksandry Żelazińskiej zawiera kilka pozytywnych wątków. Wspomina choćby o wzrastającej liczbie stypendiów twórczych. Żywiołowa reakcja na sam artykuł pokazuje również, że temat warto dołączyć do długiej listy zdiagnozowanych problemów polskiego rynku książki.
Należy jednak zachować realizm, co podkreśla Wojciech Gunia:
Nawet naprawienie wszystkich zwyrodnień rynku absolutnie nie sprawi, że zaczniecie – przynajmniej większość z was, czy nas, bo przecież ja też w tej sytuacji jestem – zarabiać na swoich książkach na tyle, aby zrobić sobie z nich sposób na wygodne, bezpieczne życie i zabezpieczenie przyszłości swojej i swoich bliskich. No nie i już. Jeśli piszecie w średnio popularnej konwencji albo po prostu średnio piszecie, to cudów nie będzie. I lepiej do tego przywyknąć, oswoić się z tym faktem, będzie się w ten sposób lżej żyło.
Nie ma też co liczyć na radykalną zmianę przyzwyczajeń czytelników – nadal będą sięgać po tłumaczenia czy bestsellerowe tytuły.
Żródła: